@Cluzo napisałeś super podsumowanie. Wstawione w Twoim poście fotki i barwny opis oddają klimat "czarneckiego trójkąta". Aby dopełnić opisu naszej
grill-RAIL-party, dokładam kilka fotek-komentarzówek.

cluzo napisał(a):skrajnia w zasięgu ręki. Na zdjęciu Karol - ryzykant, który zszedł ze schodów po za barierkę.
Skrajnię miałem pod kontrolą. Byłem jakieś 3-4 metrów od szyn. A przed zdmuchnięciem przez pęd powietrza chroniła mnie barierka, o którą się zapierałem w momencie przelotów.

Widoczek z nasypu CMK-i na "wiadukt/bocianie gniazdo/lożę szyderców/dla ptaków"


cluzo napisał(a):@Ania dałaś radę wspiąć się na wiadukt - jesteś lepiej wygimnastykowana od wujka Karola

Gratuluję wszystkim żelbetołazom bezpiecznego wejścia i zejścia z "mostku". W sumie Wam się nie dziwię - ptaki latanie mają we krwi. Na szczęście nie musieliście użwać skrzydeł

. Mi zabrakło Red Bulla

. Choć lęku wysokości nie mam, włażenie na wysokość >5m bez asekuracji i barierek nie jest w moim odczuciu rozsądne/bezpieczne.

Imprezka była świetna. Kiełbacha dobrze wypieczona.

cluzo napisał(a):O tym, że imprezka była udana świadczy zapewne fakt, że zakończyła się w nieoczekiwanym miejscu o nieoczekiwanym czasie.
Podobnie jak gospodarz imprezy - Cluzo, nie sądziłem, że zakończy się to wszystko na Herbach.

Jak widać na fotce, w Kielcach nadal funkcjonują stare pragotrony [co za nazwa

], wyświetlające TLK-i po staremu, jako pośpiechy

.
cluzo napisał(a):Ciekawe czy TLK, którą wracał Karol z Kielc (100 min. opóźnienia), też załapała poślizg z powodu jakiejś durnej baby?
Takich akcji, które wydarzyły się w regiosie do Katowic, w mojej TeElCe nie było. Chętnie jednak opowiem co działo się podczas podróży wspomnianym składem Spółki "Z".
"OPOWIASTKI Z JAZDKI ku doma" - felieton zadowolonego [mimo wszystko] pasażeraPociąg Twoich LK z Krakowa Płaszowa do Lublyna, jadąc po torach Polskich LK, miał tego dnia faktycznie niezłą obsuwę. Przyszedłszy na kielecki dworzec, już w przejściu podziemnym dotarła do mnie radosna wieść, iż opóźnienie pociągu wynosi "zaledwie" 80 minut. Zgodnie z przepowiednią proroka stacyjnego, opóźnienie uległo zmianie i w momencie wjazdu sięgnęło 120 sześćdziesięciosekundówek.
Nie narzekałem jednak na zaistniałą sytuację. W przeciwieństwie do krwiożerczych mediów, nie pozostawiających na kolei suchej nitki, starałem się być wyrozumiałym dla naszych poczciwych, acz zrestrukturyzowanych PKP. W oczekiwaniu na przybycie intersytowskiego wielbłąda, zdążyłem się jeszcze spotkać z rozjeżdżającą się do domów PeKiPą. Potem czas szybko zleciał. W takcie półgodzinnym, oczekujących podróżnych pocieszały zapowiedzi o zwiększeniu opóźnienia, za które zapowiadaczka, cytując Martina Lechowicza, serdecznie przeee-pra- szaaa-ła.
Tuż po 11:00 wtoczył się czerwoniasty wagonoskład z odbitymi na ksero, "elegancko" przyklejonymi do okien taśmą bezbarwną oznaczeniami klasy 2 (Voz je razen druhé třídy), wraz z dołączonym w środku szarym, numerowanym IC-rezerwatem 1 kategorii dla frajerów. Wbiłem się w pusty 6-siedziskowy przedział, zacząłem wyjadać resztkę orzeszków z paczki, która została otwarta dzień wcześniej podczas grilla i ruszyłem w drogę do domu. Gdzieś w okolicach Kustomłot

albo Tumlyna do przedziału wszedł kondzio mówiąc: - Biliet do kuntroly! - Bez skrupułów dałem go wraz legitymacją studencką.
Początkowo miałem jechać tuż po grillu - wieczorną TLK-ą. Ale skoro zakotwiczyłem na Herba-cie u Cluzo, dzięki jego gościnności, zdecydowałem się jechać następnego dnia rano. Bilet został wystawiony na 27.08, a podróż miałem odbyć 28.08. Po konsultacji z Pt@kiem byłem przekonany, że wszystko jest ok - na bilecie widniało, iż jest ważny 24 godziny od 18:08, czyli mogłem na nim odbyć podróż dzień później, łapiąc się jeszcze na TLK-ę o 9:13.
Kondzio spojrzawszy na bilet mruknął: -

Ale mi tu jest potrzebna wczorajsza data.
Ja na to: -

Przecież bilet jest ważny 24 godziny. Miałem jechać wczoraj, ale zostałem jeszcze u kolegi.
- To nic nie zmienia, wyjazd musi się odbyć zgodnie z datą wystawioną na bilecie. Dalsza podróż oczywiście może trwać do 24 godzin.
- Rozumiem, więc co w tej sytuacji Pan proponuje?
- No, daruję Panu z powodu tego opóźnienia. [łaskawiec

*-przypis autora postu]
-

Dziękuję.
- Cofniemy datę...
tyktyk..., tyktyk [spryciarz

*] Po prostu pan powie na wypadek kontroli...
- Aha, bo w Skarżysku zmienia się drużyna?
- Nie, ja jadę do końca, ale tak na wszelki wypadek gdyby ktoś inny kontrolował..., że pojechał pan wczoraj do znajomego. Jaka teraz będzie stacja?
- Skarżysko.
- Chyba Suchedniów.
- Tak, racja, Suchedniów.
- No to powie Pan, że pojechał Pan wczoraj do znajomego do Suchedniowa, a dzisiaj Pan kontynuuje podróż.
- Dobrze. W porządku.
Kondzio zostawił na bilecie znakownikiem [fachowa nazwa kasownika

*] dwa ciekawe "znaczki". Daty faktycznie różnią się o jeden dzień. Dodatkowo dla niepoznaki ukryty jest numer znakownika przy drugim stemplu, odnoszącym się do wcześniejszej daty [by nie było wiadomo, że ten sam człowiek sprawdzał bilet w obu przypadkach *]. Znaki są też postawione pod różnymi kątami. Do doskonałości przekrętki zabrakło jednak odrobiny pomyślunku. Kolo zapomniał przestawić numer pociągu z 32102 na 32100, bo przy układzie pieczątki 321022708 i 321022808, jazda na tym samym bilecie ważnym 24 godziny byłaby niemożliwa

. Tak czy owak dość niejednoznaczne jest określenie czasu ważności biletu (24 h), zważywszy na konieczność wyjazdu wg wystawionej daty. Sprawa jest więc warta interwencji w IC (może Pt@ku - słynny kontroler błędów taryfowych, napisze do nich maila w tej sprawie). Sami z resztą oceńcie, spoglądając na skan blankietu:

O przyczynie 2-godzinnego Verspätungu dowiedziałem się dopiero w Radomiu od jednego z pasażerów, który dosiadł się do mojego przedziału. Koleś zdążył już wcześniej jechać tym pociągiem. Okazało się, że w Miechowie zdefektował lok. Gościu zamiast czekać na podsyłkę siódemki, postanowił przesiąść się na TLK-ę do Warszawy, by wysiąść w Radomiu i tam złapać PKS do Lublina lub KM do Dęblina. Na PKS-a się jednak spóźnił, a wcześniejszej KM-ki nie było. Tymczasem podsyłka loka z Krakowa do Miechowa trwała równo 2 godziny. Wspomniany koleś "z radością"

wsiadł więc w Radomiu z powrotem do tego samego składu, którym wyruszył o 7:00 z Kraka Gł. Siedząc razem w przedziale musiałem wysłuchać żalów współpasażera "jaka to polska kolej jest do bani". Upojna podróż dobiegła końca w Lublinie tuż po godzinie 14:00 [planowy przyjazd 12:05 *]. W przeciwieństwie do wkurzonego gostka, wysiadłem wypoczęty ze składu, kierując się na przystanek MPK, skąd w minutę później potoczyłem się niskopodłogowym Solarisem w kierunku chaty.