A więc czas na małe sprawozdanko z naszego sobotniego wypadu

Całość odbyła się w 100% zgodnie z planem, i z tego bardzo się cieszę. Przejazd pod parą to najlepszy jaki kiedykolwiek odbyłem koleją, i na długo zostanie w mojej pamięci (oczywiście jeszcze nie raz wybiorę się do Wolsztyna, i to na pewno jeszcze w tym roku). A więc tak, sobota pobudka o 4 rano, szybka toaleta, coś na ząb i spacerek z pod domu, do przystanku 26 kwietnia, aby wsiąść w pierwszy tego dnia autobus 75 do dworca głównego. Bilety do poznania kupiliśmy już 2 dni wcześniej więc prosto z autobusu zahaczyłem o spożywczak dworcowy po jakiś prowiant i dalej do naszego wagonu. Odjazd planowo, jednak przez całe 210 km do Poznania mieliśmy ładny pokaz wizualny, który zapewniła nam prowadząca nasz pociąg "Siódemka". Prawdopodobnie szadź w przeciągu nocy zdążyła się pojawić na sieci trakcyjne, to też pantograf lokomotywy zgarniając ją łyżwą co chwila to odrywał się od sieci tworząc "zielone grzmoty" co na pewno zwracało uwagę już z większej odległości. Nie wpłynęło to jednak na nasz planowy przyjazd do stolicy wielkopolski. Zaraz po opuszczeniu składu wykonaliśmy kilka fotek, i poszliśmy po bilety. Pół godziny minęło nam bardzo szybko, i znaleźliśmy się na pokładzie SA132-008, którym jazda zaowocowała w totalnego muła, i chcieliśmy aby Wolsztyn osiągnąć jak najszybciej. Wreszcie Wolsztyn, już podczas wjazdu na stację, szynotryb mijał parowozownie i szpaler odstawionych parowozów, co od razu nas pobudziło. Ustawiliśmy się do wyjścia, i przygotowaliśmy aparaty. Tak udając się powoli w stronę szopy robiliśmy zdjęcia maszynom, które jeszcze kilka lat temu królowały na fotografiach składów z Poznania do Wolsztyna, czy też wcześniej z Wolsztyna do Leszna. Najbardziej zasmucił mnie widok Ol49 - 7, ponieważ w 2010 roku udało mi się ją sfotografować w Poznaniu podczas manewrów. Wtedy była to maszyna z duszą, a dziś jest to wrak, który spokojnie zjada rdza. Również parowóz Pt47 - 112 wygląda tragicznie. Ustawiony pod wiaduktem czeka na lepsze czasy, nie mówiąc o przywróceniu do ruchu, lecz przynajmniej odnowienia jego malowania, i ustawienia w bardziej reprezentatywnym miejscu. Dalej mijamy kilka maszyn, które jak widać po stanie wizualnym nie tak dawno zostały wycofane z eksploatacji. Doszliśmy do parowozowni. Na jej terenie znajdują się bardzo ciekawe pojazdy w postaci nie tylko parowozów, lecz także i pojazdów technicznych, czy też wagonów osobowych. Udostępniona do zwiedzania szopa, daję poznać klimat codziennej pracy, urządzeń jakie są do tej pory wykorzystywane oraz pomieszczenia wieży wodnej, gdzie zobaczyć można całą aparaturę w postaci pomp i rurociągów, które zapewniają dostarczanie wody do żurawi wodnych, usytuowanych przed obrotnicą. Na reszcie widać obiekt dnia, czyli Ol49 - 69. Oczywiście garstka miłośników kolei jak i zwykłych zjadaczy chleba chcących zobaczyć parowóz pod parą zebrała się w okolicach kanału oczystkowego, by po chwili być świadkiem obrządzania parowozu (odmulania kotła, wodowania skrzyni wodnej tendra, napełnianie tendra węglem). Po obrządzeniu parowóz wjechał na obrotnicę, by skierować go na stanowisko kontroli parowozu. Tam stał jakiś czas, i można było z bliska przyjrzeć się jego wszystkim detalom. Skorzystałem jednak z innej okazji, i odwiedziłem znajdującą się na terenie parowozowni salę wystawową, gdzie znajduje się mnóstwo kolejowych eksponatów wszelakiej maści. Duże wrażenie zrobił na mnie fragment makiety kolejowej w skali H0 (1:87) obrazującej fragment stacji Wolsztyn. Ukazywał on teren parowozowni oraz przejazd kolejowy w odzwierciedleniu lat 30 XX w. Również inne eksponaty były bardzo ciekawe (mundury kolejowe, znaki, stare bilety itp.) W budynku znajduje się również sklep z pamiątkami kolejowymi, gdzie można zaopatrzyć się w pamiątkę z tego miejsca, lub obłowić w wielu rzeczach jako elementy kolekcji. Dostępna jest również noclegownia, która oferuje nocleg w bardzo przyzwoitej cenie 50 złotych. Bardzo nie wiele jak na nocleg w tak ciekawym miejscu. Po dokładnym obejściu sali wystawowej, zakupieniu kilku gadżetów w sklepie, i zaliczeniu wszystkiego co stało na terenie parowozowni powoli kierowaliśmy się w stronę stacji, ponieważ do odjazdu naszego pociągu do Leszna pozostawało co raz mniej czasu. Zahaczyliśmy o pobliską biedronkę, i poszliśmy zająć miejsca w wagonie. Parowóz już podstawił się do składu i czekał na godzinę odjazdu. Na peronach jeszcze więcej osób chcących zobaczyć/sfotografować odjeżdżający parowóz. 13:16 konduktor odgwizduje odjazd, i z komina Olki wydobywają się kłęby szarego dymu wyrzucanego na kilkanaście metrów w powietrze, co na prawdę robi wrażenie. Odgłosy pracujących silników parowych nadają jeszcze większego wrażenia. Skład powoli się rozpędza zostawiając za sobą perony stacji Wolsztyn. Dojeżdżamy do przejazdu kolejowego, i zabrzmiał pierwszy gwizd. Dojeżdżamy do odgałęzienia nieczynnej linii do Nowej Soli i składając się w łuk mamy okazję do podziwiania bardzo ładnych krajobrazów tej części regionu przy bardzo ładnej pogodzie. Czasami ma się wrażenie, że to nie 2014 rok, tylko 40 lat wcześniej. Stare maszyny rolnicze pracują już na polach, parowóz je mija...Takie widoki można obecnie ujrzeć na makietach kolejowych. Cała droga spędzona w oknie, pełno drobin sadzy na twarzy, i włosy przesiąknięte dymem. Nigdy nie czułem się lepiej. Każdy przystanek, i każda stacyjka żyje niesamowitym klimatem, i trudno się dziwić, że po drodze fotografowało jadący skład więcej ludzi, niż prawdopodobnie było w wagonach. Oczywiście zdjęcie to cenna pamiątka, ale jeszcze większą jest to, że można na żywo uczestniczyć w przejeździe takiego pociągu. Nie jakiegoś specjalnego na daną okazję. Zwykły rozkładowy pociąg, do którego wsiadali ludzie jadący do domu, do bliskich czy gdzie indziej. Ta zwykłość dawała więcej zachwytu niż to co można ujrzeć od święta. Te kilkadziesiąt minut zleciało niemiłosiernie szybko, aż zrodziła się we mnie złość, że widać już Leszno, i podróż dobiegnie końca. No ale cóż wszystko ma swój początek i koniec. Mam tylko nadzieję, że parowozy z Wolsztyna jeszcze długo będą służyć na polskich szlakach, nie tylko jako lokomotywy ciągnące pociągi specjalne, ale właśnie to co jest tą codziennością. Zwykły pociąg, zwykli ludzie, i konduktor sprawdzający bilet, który kosztuje tyle co nic w porównaniu z tym co nas czeka.
Gorąco polecam wszystkim tym, którzy jeszcze nie jechali, aby zrobili to jak najszybciej, bowiem krążą słuchy, że kres parowozów na planowych pociągach z Wolsztyna ma dobiec końca, i maszyny te będą do zobaczenia tylko od parady do parady, albo na Turkolach. Nikt tego nie chce, ale takie są dzisiejsze realia, i ciężko o cokolwiek zawalczyć. A w tych czasach przeżyć coś takiego, to jak wygrać na loterii. Jesteśmy jedynym miejscem w europie, jak nie na świecie, gdzie taka podróż jest jeszcze możliwa. W Lesznie wybraliśmy się na pobliską lokomotywownię, gdzie mieliśmy możliwość zobaczenia wiele ciekawych lokomotyw, wagonów, i niestety totalnie zniszczonych już parowozów i ich części. Dobrze, że udało nam się to wszystko utrwalić, bo nie wiadomo kiedy to może nagle zniknąć. Smutnym widokiem okazał się SN80 - 12, który w atlasach figuruje jako pomnik, a stoi w szeregu razem z innymi rdzewiejącymi maszynami, w większości lokomotyw serii ST43. Fatalne miejsce jak na obiekt o takim statusie. Powinien być widoczny przez każdego kto odwiedza to miasto, lub chociaż czeka na przesiadkę. Pozostaje mieć nadzieję, że wagon ten doczeka jakiejś lepszej przyszłości, i nie będzie zostawiony na pastwę losu, bo potem usłyszeć, że nadaje się tylko do kasacji. Na koniec mieliśmy chwilowy stres bowiem okazało się, że w naszym powrotnym Kossaku nie ma już miejscówek i czeka nas 279 km stania w tłoku. Szybko jednak obraliśmy odpowiednią strategię, i cała podróż przeminęła w warunkach lepszych niż w 1 klasie. Mieliśmy do dyspozycji 4 miejsca w wagonie WARSu, i wystarczyło kupić po najtańszym ciachu (bardzo smacznym), by całą trasę spokojnie przejechać. Ciężkim widokiem byli ludzie leżący na podłodze, przed WARSem, którzy nie mogli w nim przebywać jeżeli niczego nie kupili (kelner o to zadbał). Dlatego też jeżeli była potrzeba skorzystania z toalety, szliśmy do jedynki, gdzie nie było prawie żywej duszy. Tam toaleta jest na prawdę toaletą, a nie meliną, 2 rodzaje ręczników toaletowych, ciepła woda, czysto. Ale wiadomo, że stan toalet jaki mamy w pociągach fundują sami pseudopasażerowie, którzy budują wśród społeczeństwa opinię, że polskie pociągi to syf. W 1 klasie podróżują normalni ludzie, i stan wagonu jest o niebo lepszy niż w klasie 2, gdzie na wejściu mamy ochotę zwracać.
Uff, no i to by było na tyle. Pociąg nie załapał opóźnienia, wypoczęci opuściliśmy skład i udaliśmy się do domów. Pozostaje oczekiwać na kolejny wyjazd, który zapewne już niebawem

Co do zdjęć z wyjazdu, będą one opublikowane na fanpage naszego okręgu, tak aby nie zajmować forumowego serwera, i nie publikować dwa razy tych samych zdjęć. Kto już zalajkował ten będzie wiedział, a kto nie - niech najszybciej to zrobi
https://www.facebook.com/zopkpj Pozdrawiam!