Wszystkie mięśnie mnie bolą. To znak, że było dobrze!
Przed wyjazdem zdzwoniłem się z Michałem, trochę "na ostatnią chwilę" (bo u Michała w domu była późno zaplanowana naprawa rewizyjna). W ostatniej chwili też zadecydowałem, że jadę na całość, więc miałem duże pole do popisu z wkręcaniem współuczestników

Po Ptaka i Agenta mogliśmy wyjechać nawet do Trzebini, tak bardzo ich iR się opóźnił. Nawet Arturowi głos drżał w pewnym momencie z obawy przed konsekwencjami

Wymarzliśmy przez to nieco w Krzeszowicach, jednak to nie było to marznięcie, które było w Trakiszkach. Agent mnie nie poznał w krótkich włosach

W Krakowie Głównym do iR dosiadł się Wawri, który wcześniej też trochę nerwowo reagował na spóźnienie - Michał miał mu nastawić nasłuch, a tu coraz mniej czasu... w pewnym momencie powiedział do mnie nawet przez telefon "to ja już nie wiem, czy mam go brać, czy nie". Na szczęście emocje szybko opadły i zaczęło się konstruktywne działanie.
Na Płaszowie oficjalna inauguracja PKP-Jazdy, czyli podział zadań: ja zajmuję miejsce, Ptaku idzie na fajkę, reszta foci loka, tablice kierunkowe, a Michał pląta się między nami trochę smutny, że nie jedzie. Po planowym odjeździe Agent zdążył nawet obalić browara, nim dojechaliśmy do mostu nad Wisłą

Do Katowic impreza miała się dobrze, tam zaś trochę przedłużony postój (Czekaliśmy na Koleje Śląskie. Żart.), Ptaku znowu na fajeczce ale tym razem ze mną. W Koluszkach interwencja Policji dała rady, a nasłuch przydał się po raz pierwszy - największym szokiem dla mnie był na prawdę szybko pędzący po peronie wzdłuż pociągu radiowóz. Artur nawet komentował, że co by było, gdyby ktoś akurat wyszedł z wagonu. W Warszawce spotkaliśmy się z trochę niespodziewającym się mnie Cluzo i jego Ma(ł)żenką, a do PKP-Jazdy dołączyła Biedronka z Wojtasem.
W drodze do Białegostoku żadnych szczególnych atrakcji, zdaje się, nie było. No może trochę sobie wspominaliśmy "tłuszczę z Tłuszcza". Po drodze tylko Ptaku przekonywał mnie, że jesteśmy w plecy i że nie zdążę na przesiadkę na powrotną TLK-ę do Warszawy. Gdy jednak wjechaliśmy w perony, tamta stała i się dumnie prężyła, więc w udawanym akcie rozpaczy zebrałem rzeczy i po krótkim tarmoszeniu się z Wawrim w drzwiach, znalazłem się na chwilę w drugim składzie, by szybko wrócić do pierwszego, ale nie do PeKiPy

Po odjeździe zadzwoniłem tak oficjalnie podziękować za jazdę, się pożegnać i przeprosić, że tak bez żadnych gadek wyskoczyłem z pociągu. Biedronka ripostowała niemal każde moje zdanie tekstem "masz wpierdol". Po telefonie odczekałem jeszcze chwilę i wróciłem do przedziału, ku zdziwieniu uczestników. W tym miejscu już przestałem wkręcać

Nieplanowany postój w Sokółce tak na prawdę uratował nam wszystkim tyłki. Gdybyśmy się tam nie zatrzymali, prawdopodobnie suszylibyśmy się do Białystoku, albo w najgorszym razie nawet do Warszawy. Tym razem zaopatrzeniowcami byliśmy ja z Agentem. Wawri nasłuchiwał na peronie, co się dzieje, Ptaku fajczył faję za fają, Wojtas z Karolem kręcili się tu i tam (Karol nawet desperacko poszedł jeszcze raz do sklepu po dodatkowe produkty), a Biedronka praktycznie nie wynurzała się z przedziału. Młody na odcinek Sokółka - Suwałki trochę przyagencił

Na odcinek Suwałki - Trakiszki - Suwałki miał się wstępnie wkręcić Wito z Martą. Nic z tego nie wyszło jednak, bo nie mieli transportu do samych Suwałk. Może to i dobrze, bo by wymarzli sami na peronie, nim by się do nas dosiedli. Trakiszki natomiast to historia sama w sobie. Odjazd Hańczy przez radio: "Jarek, jedziemy na Litwę". Potem zdjęcia pamiątkowe na wszystkim na co się dało wejść (i na co się nie dało). I tu żółty kartonik dla zarządcy dworca za to, że jest piękna, wyremontowana poczekalnia, jednak niedostępna dla podróżnych. Jeszcze jedna i wylatujecie z boiska

Okolice wyglądały tak zachęcająco, że nawet nie wyszliśmy poza peron

Dzięki Biedronko za kaptur!
Z Trakiszek słabo powrót pamiętam poza tym, że było zimno jak cholera, że spałem od browara do browara i że SmOKiści nas troszkę zaskoczyli

Po zapuszczeniu ogrzewania też raczej kimałem, w przerwach tylko śpiewając to i owo (bez majtek). Gdybym miał sam się w Warszawie przesiąść, to z pewnością bym nie dał rady, byłem tak zamroczony

Od stolicy do Krzyża pamiętam natomiast tylko jedną stację: Wronki. Innym, zdaje się, gorzej się spało w tej teelce. W oczekiwaniu na szynobus Ptaku poszedł zafajczyć. I tu druga żółta kartka dla zarządcy za brak alternatywy dla zamkniętej kładki do wyjścia poza dworzec. Wypadacie z gry.
Mechu z szynobusa nas bardzo ciepło przywitał. Gdy Wawri focił czoło, ten wystawił głowę przez okno i zaczął się wydzierać "Ej, gościu! Bez tych zdjęć! Bez tych głupich opisów w Internecie!"

Tym samym zapewnił sobie całą sesję zdjęciową w Nowym Drezdenku, co go solidnie wkurzyło. Na poczekalni w Dresden czekał na nas piec kaflowy - niestety nietrybiący - i kasa biletowa - trybiąca. Później w TLK do Piły była miła dla MK niespodzianka: przemianowana jedynka na dwójkę. Rozłożyliśmy się więc na dwa przedziały. W naszym (ja, Wawri, Agent) natychmiast powstały z siedzeń leżanki. W drugim prawdę mówiąc nawet nie byłem - to Ptaku nas regularnie odwiedzał, a podczas jednej z audiencji przedstawił nam nowy plan działania zapewniający dłuższy czas na zakupy, jedzenie, kawę i fajkę, a skracający przesiadkę w miejscowości, której nazwy nie pamiętam. W ogóle od Piły do Białogardu nie pamiętam żadnej z nazw tych wsi.
W Pile swoją drogą kupiłem najdroższe w życiu pocztówki: całe 2,50zł/szt. Ale cenę rekompensował fakt, że na prawdę były ładne. Kobieta w kiosku oczywiście najpierw próbowała mi wcisnąć cały zestaw, ale w przeciwieństwie do innej kobiety ze Szlajanek, jak już zobaczyła, że 16 kartek hurtem to ja nie kupię, znalazła dla mnie alternatywę, żebym tylko nie opuścił kiosku. Pochwalam. Bardzo smakowały mi tez drożdżówki z serem z Piły - były na prawdę dobre. Barek początkowo wydawał się mieć trochę nieprzyjemną obsługę, jednak szybko nastąpiła rehabilitacja. Hamburger był tam dobry, jednak sos wszędzie mi się wylewał - więcej go nie kupie. Za to kawa była rewelacyjna! I Agent się nieźle wkręcił: oskarżyłem go o uszkodzenie automatu do gier po tym jak przesunął z buta stertę przegranych kuponów. Agent na to "niemożliwe", a kobieta z nadającej radiostacji "nie ma rzeczy niemożliwych". Biedronka na to w śmiech

Z Wawrim jeszcze rzutem na taśmę skoczyliśmy na focenie dziesiątek bohunów. Tabliczka przy tunelu bodaj na piątym peronie sugerowała, że jest z niego przejście na pozostałe (3. konkretnie), a po wejściu okazało się, że nie ma, że tam ściana z cegieł zamiast przejścia jest

Upomnienie dla zarządcy się należy.
Tutaj następuje ten fragment podróży, w którym nazw stacji nie pamiętam. Ale za to pamiętam kibiców w TLK i dosyć wygodnego szynobusa i trzy zmiany kierunku jazdy w nim. Na drugiej wyskoczyliśmy z Agentem na browara, a Karol focił Peronowego Kota Państwowego. Słodki był! Na ostatniej przesiadce opuścił nas Zbyczeniec (coś nie mogę sobie przypomnieć, gdzie wsiadł, ale chyba z Wojtkiem i Biedronką, tak?), który tym razem nie poddał się namową Szatana i ograniczył liczbę stygmatów do niezbędnego minimum. W Białogardzie tym razem PKP-Jazda pożegnała Wojtka z BIedroną, którzy pojechali dalej do Gdyni.
Z Białogardu w sumie nie ma czego wspominać, podobnie jakoś drogę do Kołobrzegu w küblu raczej zamulałem (fotoamatorzy się nade mną pastwili w chwili wycieńczenia

Agent, pokaż filmik!). W Kołobrzegu oczywiście było molo, oczywiście było morze, oczywiście nadałem kartki, oczywiście był sklep i oczywiście było jedzonko. Wcześnie podstawiona TLK-a dała powód, by zająć najlepszy w niej przedział. W tej zaś mi jakoś kiepsko się spało - nie mogłem znaleźć dla siebie optymalnej pozycji. O mały włos nie dosiedli się do nas inni podróżni, jednak na szczęście znaleźli za ścianą inny, próżniejszy od naszego przedział.
Ponieważ z Krakowa ani z Katowic nie miałem takiego pociągu, którym zdążyłbym do Warszawy na WOŚPa, w Warszawie Zachodniej odłączyłem się od PKP-Jazdy, by zrealizować zadanie poboczne. WOŚPem o 18:20 ze Wschodniej miał wracać Wito, któremu postanowiłem zrobić niespodziankę. Ponieważ czasu było nadspodziewanie dużo, obróciłem jeszcze do Łodzi i odwiedziłem Martę

Z tego, co już słyszałem, Wawri jako jedyny zaliczył komplet kilometrów na Akcji Znicz. Dzięki Biedronko i chłopaki za jazdę! Kolejny raz świetnie się bawiłem i kolejny raz będzie co wspominać!